miała odrzec, że warszawskie orły chodzą na czterech nogach i mają rogi... Rozumie pan, że te plotki wymyślam teraz naprędce; zastępuję niemi inne, których nie znam, ale które istnieją napewno między nimi. Jest cała chmara ludzi, mających osobistą przyjemność lub interes w poróżnieniu Kostków z Granowskimi. Przyjemność platoniczną mają ludzie fachowi, jak Łatacki, ale wielu innych ma interes. Dobrze jest ostrzec po przyjacielsku panią Granowską, że to a to o niej mówią, albo pani Elizie szepnąć coś o tem, jacy też to ludzie są u nas złośliwi. Uda się, albo się nie uda? Jest jednak pewna zasługa, — a może zaproszą na obiad?
— Wątpię — odpowiedziałem — aby pani Eliza za to kogo zaprosiła na obiad.
— I ja wątpię — to też ten ktoś wystrychnął się na dudka, nie mniej przecież zaszczepił plotkę. Będzie miał choć to zadowolenie, że przyćmił trochę świeczniki, „bo już doprawdy zanadto wszystkim w oczy świecą“. Ach, panie! znowu gadamy o tej marności.
— Cóż, kiedy ta marność przenika wszędzie, psuje wszystko.
— Nic ostatecznie nie popsuje. Zobaczy pan, jaki będzie jutro bal u Kostków.
Rzeczywiście, wierzchnie pozory były równie serdeczne między Kostkami a Granowskimi, jak z początku sezonu.
Były już Ostatki. Przyjezdny młodzieniec, przetańcowawszy 28 nocy, wypiwszy ze sto butelek wina, wy-