Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/202

Ta strona została przepisana.
188JÓZEF WEYSSENHOFF

A Kostka zapytałby:
— Czy pan zna obrazy Piotra Michałowskiego?
Gdyby ich przypadkiem pan Zygmunt nie znał, dyskusja znowuby upadła.
W gruncie rzeczy Henryk jest nieco mruk i pedant. O nim zatem nic nie mówił Podfilipski.

*

Około 11-ej wieczorem zaczęto się schodzić do państwa Kostków. Mieszkanie ich, najęte na zimę w jednym z pałaców, było duże i gotowe pomieścić wszystkich zaproszonych, których było ze 400 osób. Na tę liczbę znajdzie się zawsze kilkadziesiąt wypadków kataru i obawy mrozu, — jednak można powiedzieć, że kto żył, podążył do nich.
Ponieważ prawie wszyscy przyjechali naraz, około pół do dwunastej (zaproszenia były na 10-tą), napływ powozów był ogromny, i policja miała sporo do roboty tak z powozami, jak z zebraną przy nich gawiedzią. Koła skrzypiały po twardym śniegu, zgrzytały po piasku, rozsypanym u podjazdu. Każdy mężczyzna, który wchodził na schody, po zrzuceniu futra i dokumentnem utarciu nosa, gdy spotkał pierwszą znajomą twarz, nie omieszkał powiedzieć:
— Ależ mróz!
Przy wejściu do salonu stał Henryk, przybierając jak najprzyjemniejszy wyraz twarzy, i witał się z gośćmi w milczeniu. Gdy kto go nie spostrzegł i ominął, Kostka nie gonił za nim. Zkolei ścisnąłem mu rękę i szepnąłem na żarty, że wygląda jak posąg gościnności u wej-