Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/205

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO191

Nagle w drzwiach przeciwległych ujrzałem twarz tak tu niespodziewaną, jak istoty jakiejś mitologicznej, a przecie ożywionej. Długa, capia broda, kościste policzki, świdrujące oczy. Skąd ja znam — i to dobrze znam — tę fizjognomję? Czyżby Kołczanowicz, ów turbator chori jubileuszowy? On tutaj?
Poszukałem natychmiast Kostki, który już się był trochę uwolnił od swych obowiązków po przyjściu wszystkich oczekiwanych dygnitarzy. Nim go znalazłem i doprowadziłem do drzwi, rozpoczęto walca, sala napełniła się i nie odrazu mogłem wskazać Henrykowi Kołczanowicza.
— Jakim sposobem wziął się u was w salonie ten cap?
— Jaki cap? i jak ja mogę wiedzieć, skąd się ludzie u mnie wzięli? Myślisz, że ja znam wszystkich?
— Ale znasz... takiego się nie zapomina. O patrz! schował się teraz, jak faun, między azalje i patrzy dzikiem okiem na tańce.
— Ach, ta broda?... to mój nowy kasjer.
— Kołczanowicz?
— Tak. A skądże ty go znasz?
— Z jednej awantury, zadługiej do opisania.
— A to jakaś bestja wojownicza — rzekł Kostka bo także z powodu awantury stracił miejsce na kolei. Lecz ponieważ przyszedł do mnie z bardzo poważnemi rekomendacjami, przyjąłem go za kasjera.
— Więc powiadasz, że stracił miejsce z powodu awantury?... Kiedy?