Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/208

Ta strona została przepisana.
194JÓZEF WEYSSENHOFF

sła, wyrzucanie za drzwi nietańczących, i tym podobne manewry wstępne, nie odznaczające się efektem, tak, jak zwijanie obozu przed walną bitwą. A potrzeba, chociaż nie krwawa, była ważna, ostatnia. Czuli to wszyscy, dzielne serca rwały się. Najbardziej zatańczony młodzieniec przyjezdny dobywał, co mógł, ze swej postawy. Wodzowie, krążąc, przemawiali do wiary. Między nimi znalazł się teraz i Fred Zbarazki.
Zarwał, zaśpiewał, zadudniał huczny mazur. Wszystkie pary! — atak ogólny, trochę zamieszania, opanowanego natychmiast przez wodzów — rozsypanie się na miejsca. Dopiero teraz: pierwsza czwórka! — szarża kawalerji. Dalej wiara!
Mawiał mi mój nauczyciel tańca, baletmistrz Popiel, który lekcje swe lubił przeplatać wywodami teorji, że „mazur jest tańcem, przeniesionym z karczmy do salonu, musi zatem zachować te oba swoje charaktery: nie zatracić oryginalności i wzbić się do wyżyn elegancji“. Nieżyjący już klasyczny tancerz miałby pociechę tutaj z pierwszej czwórki: co tylko można było wprowadzić zamaszystego wdzięku parobczaka do rasowej postawy i szlachetności ruchów młodego pana, — czynił to Fred Zbarazki, a pani Granowska, choć ubrana w jedwab i koronki, choć we włosach niosła pęk nicejskich kwiatów migdału, ale cała różowa, świeża, jak czereśnia, mogła być porównana do jakiej pięknej, czarnobrewej Jagny; nie wydawała się z odmiennej gliny.
Cały dobór pierwszych par był prawie na tej wysokości, na której taniec czyni naprawdę wrażenie sztuki,