Cofając się pośpiesznie do bocznego salonu przed jakąś figurą mazura, przelatującą przez wszystkie pokoje, spostrzegłem panią Elizę, siedzącą nieopodal ode drzwi sali, ale usuniętą w cień. Przysiadła trochę, aby odpocząć od obowiązków pani domu. Za jej fotelem siedział Podfilipski. Lew udawał domowego kota: łasił się. Pani Eliza z konieczności odpowiadała mu przez ramię ze swobodnym uśmiechem. Oparła ciężkie, jasne włosy przeplecione brylantami, o ciemną materję fotelu i słuchała widocznie jakichś pochwał.
Ponieważ przy takim tłumie można wszędzie podejść niepostrzeżenie i bez niedyskrecji, zbliżyłem się do tej grupy, bardzo zaciekawiony, co też sobie mogą mówić.
...i skrytym wielbicielem — dosłyszałem koniec zdania Podfilipskiego.
Zadziwił mnie jakiś ciepły, nieznany mi ton jego głosu.
— Skrytym? dlaczegóż nie jawnym? — zapytała pani Eliza.