Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/212

Ta strona została przepisana.
198JÓZEF WEYSSENHOFF

— Skrytym przez pokorę, obawę, niepewność siebie. Stałbym się zawsze jawnym, gdyby się nadarzyła sposobność, czy to wobec pani hrabiny, czy wobec innych...
— Mówi pan, jak rycerz. Widzę pana w zbroi, w piórach na szyszaku — dzida przytroczona u siodła — a pan trzyma gitarę. To wszystko pod oknem w rysunku z Fliegende Blätter.
— Byleby pani zgodziła się figurować w oknie, w tym samym numerze... — odciął się pan Zygmunt.
Pani Eliza zaśmiała się bez urazy, a on ciągnął dalej:
— Serjo mówiąc — uwielbienie moje jest pani zapewnione (mon admiration vous est acquise), ale nie o to chodzi; nie potrzebuję występować z tem banalnem wyznaniem, bo jest to oczywiste — pani jest tego pewna. Chcę tylko powiedzieć, że od czasu, jak znam Warszawę, — a znam ją niestety dawno, — nie widziałem przykładu, aby kto tak ją podbił, ujarzmił, można także powiedzieć: wywyższył i zbliżył do Europy, jak to pani uczyniła w przeciągu kilku miesięcy.
— Panie! znowu wpadamy w ton Fliegende Blätter.
— Bynajmniej — odparł pan Zygmunt, a w głosie jego dźwięczało teraz męskie przekonanie. — Potrafiła pani zapanować nad towarzystwem i to nie tym zwyczajnym sposobem: „a! przyjechali hrabiostwo Kostkowie — wielkie nazwisko — wielki majątek — pani bardzo piękna — pan rozumny“... Nie. To jest bardzo dużo, ale nie wszystko. Ujęła nas pani swoim osobistym wdziękiem, czarem... No, już nie wiem, jak