Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/214

Ta strona została przepisana.
200JÓZEF WEYSSENHOFF

Wszędzie ściany były przystrojone z wykwintnym smakiem: improwizowane urządzenia z kwiatów, dywanów, makat, były nawet piękniejsze od stałych, które Kostkowie znaleźli w tym pałacu. W nowych widać było kierownictwo ręki Henryka.
Pysznie wyglądała klatka schodowa, ozdobiona całemi klombami wysokich roślin, przeważnie palm. Poręcze pochyłe okryte były torsadą z sitowych makat, a na poziome rzucono gobeliny z herbami Kostków. Było to wspaniałe; — żeby obejrzeć, zeszedłem na dół. Przebiegał koło mnie Henryk, przystanął i, obejmując obraz ruchem ręki, a potem wskazując pod górę, rzekł mi:
— To się udało — patrz: Tiepolo.
Rzeczywiście, na górnem przypiętrzu długi stół, za którym z jednej tylko strony, od ściany, siedziało kilkanaście osób; piękne kobiety, palmy, gobeliny; architektoniczna oprawa i wzniesiona perspektywa tego obrazu przypominała uczty Paola Veronesa, a jeszcze bardziej — jak mówił Henryk — Tiepola.
Widziałem z jego oczu, że go to cieszy, że chętnie przystanąłby tu sobie dłużej, zamiast krzątać się około podawania kolacji.
Spostrzegłem, że w tym właśnie weneckim obrazie zasiadali między paniami: Zbarazki, Granowski i Podfilipski.
— Wiedzieli, gdzie usiąść! — pomyślałem. — Powietrze było tu wyborne, upajające, a temperatura nie tak wysoka. Kręcąc się koło tego stołu, znalazłem przez