Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/215

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO201

protekcję miejsce i dla siebie, bo, ponieważ wszyscy siedzieli nie na krzesłach, ale na długim tapczanie, opartym o ścianę, trzeba było tylko trochę ścisnąć szereg, co też ci państwo, ku wielkiej mojej radości, uczynili.
Pan Zygmunt, jakby po rozmowie z panią Elizą był jeszcze rozpędzony w tym samym kierunku, opiewał głośno zasługi Kostków:
— Wiecie co, że dawno nie widziałem w Warszawie takiej „fety“ i takich gospodarzy. Ogólny widok ze wszystkich stron wyborny; tańce idą wyśmienicie, a teraz — dali kolację dla całej Warszawy. Ale oni sami jacy! Już to pani Eliza jest jedną z najmilszych i najwydatniejszych kobiet, jakie widzieliśmy, nietylko tu, ale i w Paryżu. A jaka całość towarzystwa dobra! My wszyscy wyglądamy lepiej, bo lepiej jesteśmy oprawieni. Żeby nie przymieszka wiejskiego towarzystwa (zlustrował najprzód błyskawicznym rzutem oka cały nasz szereg i przekonał się, że nie było nikogo właściwie „ze wsi“), możnaby się czuć w wielkiem centrum elegancji. Ale i tak jest nadzwyczajnie!
Widocznie przedsięwziął panegiryk, bo drugi raz wrócił do niego w połowie kolacji.
— A czy wy uważacie, co wam podają? Pstrągi rzeczne, sterlety — nie tam jakieś majonezy potwornej wielkości, w których niewiadomo co siedzi wewnątrz, tylko na wierzchu żółto, powtykane kaparki i skorupy od raków naokoło. A szynki jakie! — des jambonneaux, jak u Paillard’a — i szpinak świeży, i fasolka i młode kartofle na trzysta osób — co? A zauważyliście wy to