Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/216

Ta strona została przepisana.
202JÓZEF WEYSSENHOFF

wino czerwone, którego tu już, niestety, nie widzę, bo Zbarazki wypił półtorej butelki — un vieux Margaux-Exupéry tak sobie na stołowe — co?
Zaczepiony Zbarazki odpowiedział: — Dlaczego Filipek nie wziąłby do ręki trąby z taką kwadratową chusteczką, wiszącą u niej, kapelusza szerokiego z piórem na głowę, nie pokazałby nam pończoch i nie stanął tu na schodach w postaci herolda?
— Ale bo to dla was nie warto poprostu się starać, jak się postarali Kostkowie.
— Dlaczego? — odrzekł Fred. — Tańczymy, jemy, pijemy, dobrze nam tu — w głębi serca dzień ten pozostanie dla nas pamiętnym. Prawda, pani? — dodał, kładąc rękę na sercu i pochylając się ku swej sąsiadce, która zarumieniła się.
Pan Zygmunt postanowił chyba wygłosić odczyt na pochwałę Kostków w tem widocznem i przejściowem miejscu. Zaczął znowu podnosić ich zasługi. Doprawdy już przesolił. Panie, mniej czułe na rozkosze kuchni i na ogólniki, ich nie dotyczące, nie były zadowolone, a najbardziej zżymał się Granowski. Kiedy Podfilipski powiedział jeszcze podstępnie, że nie wie, ktoby w Warszawie potrafił dać taki bal, Granowski odezwał się:
— Już tam mów sobie, Filipku, co chcesz, jak ja wam dam bal podczas letnich wyścigów, to nie będziecie narzekali. Znajdą się i u nas gobeliny, może i lepsze — i piwnica się nie powstydzi, i gości będzie dosyć — i tam już u Granowskich nie znudzą się.