Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/218

Ta strona została przepisana.
204JÓZEF WEYSSENHOFF

Granowski wstał; spojrzeli sobie w oczy i uściskali się. Tajemne niechęci między obu domami zostały zapewne, aż do nowych, obcych zasadzek usunięte.
Koniec kolacji był tem weselszy.
Po kolacji wir tańców doszedł do zawrotowej szybkości, a nawet kadryle stały się skoczniejsze. Trzymano się jednak ściśle przyzwoitości. Fred Zbarazki nie próbował żadnych „angielskich“ ani „francuskich“ sposobów tańczenia szóstej figury. Tańcował z wielką fantazją, ale używając właściwych każdemu tańcowi kroków.
Jeden tylko jakiś młody chłopiec, zaledwie pod wąsem, podchmielił sobie, bo zaczął tańczyć walca na jedno pas ze straszną werwą. Gdy skończył, zbliżył się do niego Kostka i rzekł to, co do wszystkich, tylko z odcieniem wyjątkowej grzeczności:
— Może pan będzie łaskaw pozwolić nadół, gdzie jest kawa i są cygara.
Młodzieniec podziękował, został, ale wytrzeźwiał odrazu.
Ożywienie rosło ciągle. Kotyljon ze swą lekką maskaradą, orderami i bukietami, zapomocą których krzyżowały się rozliczne tajne westchnienia, aluzje i nagrody między tancerkami i tancerzami, przelewał po sali swe dźwięki i obroty rytmiczne, senne. Był w nim jakiś pijany niepokój, coś, co przechodziło granice zabawy, a wkraczało w poezję i namiętność. Wszystkie kobiety tańczące miały już w oczach tę specjalną iskrę tańca, która je upiększa, mimo pomiętych strojów i zbytecz-