Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/219

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO205

nych czasem rumieńców, pod koniec balu. Suma tych wszystkich, acz niby skromnych, uścisków, prąd przebiegający przez spojone tyle razy kobiece i męskie ręce, czynią taniec zabawą bardzo zmysłową.
Kotyljon przeszedł znowu w mazura. Niektórzy tancerze, jak Fred, byli szczelnie pokryci orderami. Niektóre panie nosiły ze sobą całe snopy kwiatów, oddając je na przechowanie w zaufane ręce, podczas gdy szły w taniec, bo wydarzały się i kradzieże kwiatów — drobne objawy wielkiej walki o powodzenie.
Już teraz pozostały same wyborowe pary. Brzydsze panny, mniej porywane mężatki, poszły spać. Ale i pozostałych była spora liczba, miejsca do popisów mazurowych mnóstwo — i szedł taniec coraz szaleńszy, coraz bardziej rozmarzony, pochłaniający wszystkie inne pragnienia.
Nareszcie o 6-ej godzinie zrana prowadzący tańce dał orkiestrze znak przerwania. Stanęło kilka par we środku salonu, bo niepodobna było upatrzyć chwili, kiedy nikt nie tańczył.
Państwo Kostkowie prosili wprawdzie, aby nie przerywać; zrozumieli jednak wszyscy, że pora wynosić się. Postąpiłem i ja z kapeluszem w ręku, chcąc się pożegnać, ale pani Eliza zechciała jeszcze mnie zatrzymać.
Kiedy pozostało już tylko dwóch jej młodych kuzynów, zgrabnych chłopców, ale oszołomionych zupełnie przez nadmierną karnawałową pracę, rzekła do nich i do mnie pani Eliza: