Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/220

Ta strona została przepisana.
206JÓZEF WEYSSENHOFF

— Wypijemy jeszcze filiżankę herbaty, bo jestem tak zmęczona, że nie będę mogła spać.
Siedzieliśmy w małym saloniku. Henryk, zapaliwszy cygaro, rzucił się na kanapę:
— Ja także nie jestem senny, ale nie trzymam się na nogach. Romansujcie sobie, póki nie wypalę cygara, poczem, mimo wszelki respekt, gościom należny...
— Uff! — westchnęła pani Eliza, sadowiąc się w fotelu i wyciągniętą niedbale ręką mieszając herbatę. — Mam tego dosyć!
— Zmęczona pani bardzo?
— Nie — smutna.
— Jakto? po tym prześlicznym, triumfalnym balu?
— Bal się udał, ale cały nasz pobyt tutaj — nie. Udał się może pod tym względem, żeśmy się poczęści przyczynili do zabawienia towarzystwa, zbierając je u siebie. Ale ja myślałam, że w Warszawie znajduje się więcej pierwiastków, zdatnych do... Czy pan jest bardzo zagorzałym warszawianinem?
— Proszę pani — nie można nie być warszawianinem — to trudna rada, ale słucham...
— Widzi pan. Najprzód razi mnie bardzo dwulicowość tego towarzystwa. Naturalnie, każdy spostrzega to najlepiej, gdy chodzi o niego samego. Ja znam dużo przykrych wieści, które i pan zapewne zna — i o innych, i o mnie, i o nas obojgu. A gdy się tych ludzi widzi, — bo przecież mieliśmy dzisiaj u siebie chyba wszystkich — to można myśleć, że gotowiby za nas pójść w ogień? Dlaczego to?