Nic nie odpowiedziałem.
— Żeby to były sobie takie zwyczajne plotki, których wszędzie pełno — ale są to często rzeczy nie do śmiechu, owszem — zjadliwe, podstępne, nieszlachetne. Co się stanie najprostszego w świecie, podpatrzą szczegóły i z tych szczegółów zrobią bajkę potworną, widocznie ułożoną przez ludzi najgorzej usposobionych, bez sumienia i bez czci. A nuż dopiero komu noga się pośliźnie, zdarzy mu się nieszczęście, albo przebywa jakiś dramatyczny okres życia... Ja to znam! Dlaczego właśnie na tych rzucają się wszyscy?
Ciągle milczałem.
— I jeszcze jedno. Z takich stosunków wyradza się nieufność. Kto donosi? kto informuje o wszystkich słowach i ruchach? Ci przecie muszą być tu blisko, między nami. Dajmy więc na to, że będę stroniła od tych ogólnie znanych złych osób, które robią złośliwe plotki i piorunują na innych pod pozorem opinji, ale jak się ustrzec tych, którzy znoszą materjały, takie naprzykład, że tu siedzimy, pijemy herbatę, Henryk pali cygaro...
Henryk, leżąc na kanapie, miał przymrużone oczy, pociągał od czasu do czasu dymu, i twarz mu drgała małemi, nerwowemi ruchami. Odezwał się wreszcie:
— Gadacie, jak dzieci.
— No to się rusz i wytłumacz — rzekłem.
— Wytłumaczę.
Porwał się z kanapy, zgniótł o talerz niedopalone pół cygara i oczy zaświeciły mu ciemnym błyskiem.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/221
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO207