Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/229

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO215

— Tu, wszędzie, naokoło nas. Czyż ma co wspólnego z chrześcijaństwem ten salonowy sport kwestarski, uprawiany przez wyższe klasy, albo ta przechadzka po wystrojonych grobach i oczekiwanie święconego, przeznaczone dla ludu?
— To są objawy zewnętrzne — wtrąciłem.
— Dobrze, ale czego? Objawy zupełnie świeckie, objawy tego pragnienia, które każda istota ludzka nosi w piersi: użyć świata. Ja cieszę się, gdy to widzę — nie przez miłość bliźniego, pojęcie zupełnie fałszywie sformułowane, — ale dlatego, że rozkosz życia jest zaraźliwa i nawet z tym tłumem, z którym tak mało rzeczy mnie łączy, mam jakieś wspólne wesołe dreszcze.
— Nie dał mi pan wytłumaczyć się — odrzekłem. — Mówiąc o objawach religji, myślałem o jej praktykowaniu. Ma ona swe praktyki smutne, jak umartwienia, ale i wesołe, jak pamiątki dni uroczystych, triumfów swych, zwycięstw nad światem. Te praktyki wesołe zgadzają się zupełnie z naturą ludzką i jej skłonnościami, poniekąd epikurejskiemi; ujmują nawet te skłonności w pewne niebolesne karby, nadają im kierunek. Więc tłum świąteczny i te panie kwestujące i ci, którzy chodzą „po grobach“, mają zapewne dużo świeckich myśli w głowie, jednak „praktykują“, czyli składają religji hołd uszanowania i posłuszeństwa.
— Co pan nazywa religją?
Tak zagadnięty, zanim zdołałem sformułować jako tako odpowiedź, już mi przerwał Podfilipski.