Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/23

Ta strona została przepisana.




I.
NA PROWINCJI.

Pociąg wlókł się rozpaczliwie, nocą, przez puste równiny. Ruch czasami słabł, ostatecznie zamierał, a wtedy kilka mętnych świateł i głos dzwonka, jakby poziewający, oznaczał przystanki, na których nikt nie wsiadał, ani wysiadał.
Leżąc dosyć wygodnie w osobnym przedziale wagonu, zasnąć jednak nie mogłem: brzęczały mi w głowie jakieś rytmy bez słów i bez treści. Gorączkowo oczekiwałem rana i świeżego powietrza. Zdrzemnąłem się nareszcie. Po paru godzinach, otworzywszy oczy, zobaczyłem jasną już szybę wagonu, więc, chociaż zmęczony i połamany specjalnie, można powiedzieć „skolejony“, usiadłem i patrzyłem przez okno.
Szarych słów nie wystarczy na oddanie wielkiej, cichej szarości mgły, co się rozesłała po mazowieckiej równinie przed wschodem słońca. Zalewa łąki zwartą chmurą, nad suchem polem przeciąga rzadką, leniwą powłoką, a lasy zatapia do połowy: widnieją tylko wierzchołki sosen czarne, jaśniejsze dębów, zielone brzóz. Już widać wszystko dobrze, bo anim się spostrzegł, kiedy wykradło się na niebo słońce. Tkwi teraz we