Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/230

Ta strona została przepisana.
216JÓZEF WEYSSENHOFF

— O ile znam wogóle teorje religji, jest ona zawsze myślą o życiu zagrobowem, — przynajmniej tak ja rozumiem tę abstrakcję. Otóż, wszelkie jej praktyki wypływają z tej myśli, jak umartwienia, poświęcenia, powstrzymywania naturalnych popędów, są smutne i przeciwne naturze ludzkiej. Praktyki zaś wesołe, przez pana wspomniane, wypływają z zupełnie innych źródeł i nie są czem innem, jak cennemi zabytkami pogaństwa, które jest kultem życia, nie zaś śmierci. Czy pan sądzi, że komu na tej ulicy, albo w tych pięciu kościołach przemknęła choćby przez głowę myśl o śmierci? O jutrzejszem święconem, o wiośnie, o wizytach, o konjunkturach, kto przyjdzie z datkiem, ile pieniędzy mają przy tamtym stole — tak — nawet o pacierzu za powodzenie jakichś świeckich zamiarów i o odpuście grzechów, aby mieć miejsce na nowe — ale o religji nikt nie pomyślał.
— Odpowiada pan trochę arbitralnie za innych — wtrąciłem znowu — są ludzie, przekonani o potrzebie religji i przywiązani do jej praktyk.
— Że są, o tem nie wątpię — rzekł Podfilipski. — Nawet jest ich przeważna liczba. Powiem jeszcze rzecz, która może pana zdziwi: ja sam przekonany jestem o potrzebie Kościoła. Wprawdzie to zupełnie co innego. Religja jest ideą filozoficzną, zdaniem mojem, fałszywie pojmowaną i tak różnorodną, że każdy ma prawie inną swoją odmianę tego pojęcia. Kościół zaś chrześcijański jest instytucją bardzo mądrą, skoro tak długo potrafiła dyktować światu swe kodeksy moralne — i najzupełniej