Do restauracji hotelu Brühlowskiego weszliśmy drzwiami, prowadzącemi bezpośrednio do gabinetów, które otwarto specjalnie dla pana Zygmunta w ten dzień świąteczny. Przyszedł Fred Zbarazki i Dudar, malarz koni, protegowany przez Podfilipskiego, znany zagranicą, a głównie w Ameryce, pod pseudonimem „Edmond d’Oudard“. Nie oczekiwano już nikogo więcej, oprócz Falbanki.
Pan Zygmunt miał do nas orację wstępną:
— Tylko słuchajcie, panowie! O obiedzie dzisiejszym nie powinien nikt, oprócz nas, wiedzieć, ze względu na Falbankę, która tu przyjdzie. Falbanka wstępuje teraz na drogę pracy i ascetyzmu: poświęciła się zawodowi pedagogicznemu, na wsi.
— Co ty mówisz! — zawołał Fred — ja myślałem, że była gdzieś zagranicą i powróciła.
— Szkoda jej — rzekł Dudar — kobieta jest z wielkim ruchem i umie się ubierać. Na wsi może zardzewieć i taki był inteligentny jej salonik; wprawdzie to zasługa naszego ainfitrjona.