Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/238

Ta strona została przepisana.
224JÓZEF WEYSSENHOFF

nigdzie nie dostaniecie dzisiaj obiadu z powodu zamknięcia restauracji, radzę wam jeść. Colmary tylko co przyszły z Berlina. Ja mam wilczy apetyt.
Wszyscy zaczęli mówić o apetycie i zabierali się do jedzenia z nadmiernemi oznakami zapału, ale zawód był dotkliwy i wesołość podtrzymywano sztucznie. Ten, który musiał czuć zawód najżywiej, Podfilipski, był napozór zupełnie spokojny, wyraz twarzy miał pogodny i nie dawał upaść rozmowie. Tylko Fred, chociaż także nad sobą panował, przełykał z pewną goryczą zupę, colmary i resztę potraw. Falbanki brakowało mu widocznie jak dziecku, któremu obiecano konfitury, a dają kaszkę na mleku.
Z tajonej desperacji wszczęliśmy rozmowę o sztuce; nasunęła ją nam obecność malarza. Dudar, wsadzony na swego konika, stał się wymownym. Artysta ten był zarazem sportsmenem, gdyż malował przeważnie sceny wyścigowe. Studjował potrochu wszędzie, głównie w Wiedniu, obecnie zaś działał w Paryżu. Był on z rodzaju tak zwanych peintres de chic, malujących łatwo i bez pedanterji w rysunku. Duży obraz wykończał nieledwie równie prędko, jak wierzch na pudełko od cukierków. Podfilipski dawał mu często roboty, znęcony może tą łatwością jego i gotowością do wszystkiego. Czy potrzebował karnetów balowych, czy portretu zwycięzcy takiego to biegu, czy sceny charakterystycznej z wyścigów lub polowań konnych do ozdoby swego albo cudzego mieszkania, udawał się do Dudara. Ten specjalnie dla pana Zygmunta, którego nazywał swym Me-