Dudar uchwycił węgiel, a Podfilipski wziął do ręki zegarek.
— Minuta i dwadzieścia sekund. Teraz zobaczmy... Absolutnie to samo. Jaka łopatka!
Przypomnieli mi się ci dawni kaligrafowie, którzy z rozmachu, bez odrywania pióra od papieru, rysowali wzlatującego orła z żądaną cyfrą w szponach. Ale rzekłem co innego:
— Gdybym ja tak umiał rysować, porobiłbym kilkaset takich kartonów po trzy ruble, większe po pięć, jeszcze większe po dziesięć i puściłbym je w obieg, jako asygnaty.
Dudar nie zasmakował w tym żarcie.
— Idzie to niby łatwo, ale póki się do tego dojdzie! A przytem nie można rysować ani malować codzień, trzeba usposobienia, stanowczo trzeba usposobienia.
— Jednak do tych rzeczy, które się już poniekąd umie napamięć? — zapytałem.
— Nawet do tych.
Zabrał głos Podfilipski:
— Dzieła pana Dudara należą, mojem zdaniem, do najozdobniejszych, najsmaczniejszych, jakie znamy w malarstwie rodzajowem nowożytnem.
Malarz skłonił się, pan Zygmunt mówił dalej:
— Nie uprawiam ja żadnej sztuki i nie mam, z przeproszeniem audytorjum, sztuki w takiem poszanowaniu, jak naprzykład filozofji, albo umiejętności życia, bo jest to tylko dodatek, przystrojenie, jak naprzykład kwiaty przy obiedzie; mówiąc jednak o ozdobach życia,
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/240
Ta strona została przepisana.
226JÓZEF WEYSSENHOFF