nowinie? Aż tu, mimo swąd lokomotywy, pachnie polowaniem.
Wychodząc z przedziału mego na korytarz, spotykam nagle pana Zygmunta Podfilipskiego, z którym, nie wiedząc o tem, podróżowałem całą noc od Warszawy.
— Jakto! pan jedzie w kierunku Lublina? Kiedyż pan wrócił z zagranicy?
— Przed paru dniami; teraz zaś jadę do Lublina, gdzie mam interesy, a potem do brata mego, Tomasza.
— Ja także.
— Bardzo się cieszę — ozwał się uprzejmie Podfilipski — że będę miał z pana towarzysza w Lublinie, bo przyznam się, że tych naszych „kompatrjotów“, których zresztą cenię, będzie tam zawiele.
— A za kogóż mnie pan ma?
— No, no, nie wyciągaj mnie pan na komplimenty — odrzekł pan Zygmunt, śmiejąc się i po przyjacielsku biorąc mnie za łokieć.
Nie zgadłem, w czem właściwie zawierał się kompliment.
Przeszliśmy do przedziału, sąsiadującego z moim. Konduktor, oddając ukłon służbowy, zapytał Podfilipskiego:
— Czy pan hrabia rozkaże sprzątnąć?
— Nie. Proszę mi zawołać mego strzelca.
Zjawił się brodaty Hans, wspaniały okaz tego pokolenia strzelców-słowian, pochodzących ze Śląska, z Galicji, niewiadomo skąd, którzy mówią zwykle paru językami, umieją służyć, strzelać, leczyć, informować, są, gdy się udadzą, nieocenionymi „vademecum“. Hans
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/25
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO11