Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/250

Ta strona została przepisana.
236JÓZEF WEYSSENHOFF

przez cały dzień, tak dalece, że wróciłem późnym wieczorem do hotelu, gdzie mieszkali Tomaszowie, ażeby się czegoś dowiedzieć. Wywołałem Tomasza z numeru przez służącego, oczekując go w gabinecie przy restauracji z butelką wina, które lubił. Niech się biedak przynajmniej napije na pociechę.
Wchodząc, zadziwił mnie nowym wyrazem twarzy, którego odrazu nie zgadłem. Siadł i głosem poważnym, dźwięcznym, rzekł mi:
— Zaszły ogromne zmiany.
— Jakie? na korzyść pani Darnowskiej!
— Słuchaj! Podczas, gdyśmy gadali tu popołudniu, Alinka wyszła jeszcze raz na miasto i bawiła z półtorej godziny. Nie pytałem jej, dokąd chodziła. Twarz jej była tak cicha, natchniona sprawiedliwością i słodyczą. Rzekła mi:
— Teraz rozmówię się z panią Anną.
Zajmujemy trzy pokoje. Wziąłem dzieci do jednego, te panie zaś poszły do trzeciego, aby odgrodzić się od nas salonikiem. Rozmowa trwała może trzy kwadranse, może tylko pół godziny, ale wydała mi się długą. A musiałem przytem zająć dziewczynki czemkolwiek, żeby odwrócić ich uwagę. Przez kilka minut było spokojnie, — gdy nagle usłyszałem płacz kobiecy, — ale, mówię ci, płacz taki rzewny i pełen nieszczęścia, taki ostateczny jakiś i straszny, jakby zabijanego dziecka. Gdybym sobie nie powtórzył niemal głośno, że to Alinka rozmawia z Darnowską, rzuciłbym się do tych drzwi i wyłamał je. A trwał zaledwie kilka sekund. Słychać