Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/251

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO237

było, że usta płaczącej oparły się o coś miękkiego, i ciało jakieś uderzyło o podłogę. Raz jeszcze wybuchnął ten krzyk rozdzierający i uwiązł znowu w tej przeszkodzie, — powoli przeszedł w gorące, równe łkanie — i posłyszałem przez chwilę podniesiony głos Alinki:
— No, nie płacz już, dziecko...
Była dla mnie męka, bo dziewczynki poczęły mnie pytać, coraz bardziej odymając twarzyczki.
— Dlaczego płaczą, papo, dlaczego płaczą?...
A ja odpowiadałem byle co:
— Nie mogą dzieci wszystkiego wiedzieć — starsi mają smutki.
I łkanie trwało ciągle, trochę cichsze — potem milczenie zaległo — i znowu czekałem. Aż otworzyły się drzwi od salonu, do którego wywołała mnie Alinka. Miała także mokre rzęsy, i rzekła trochę drżącym głosem:
— Jutro wracamy do Cisowa — pani Darnowska powróci z nami...
Ja zapytałem Tomasza:
— No, ale co? cóż się okazało?
— Okazało się — rzekł Tomasz poważnie — że pomiędzy oszczerstwami była i jakaś drobna część prawdy. Z kim? kiedy? Alinka nie powiedziała mi, i nie ciekawy jestem wiedzieć. Biedna kobieta rzuciła się jej do nóg i wyznała coś, odparła resztę, a to z takim szalonym żalem i skruchą, że spowiedź jej uważać należy za ostatecznie objaśniającą całą sprawę. Tak mówi sama Alinka. Poznała tę biedną duszę — mówi — poznała