winę, ale nie zepsucie, ufa, że ją poprowadzi, wie, że opuszczenie jej przez nas mogłoby być jej zgubą — no i bierze ją w opiekę.
— Ale nie pozostaje w Cisowie przy dzieciach? — zapytałem.
— Nie — to niepodobieństwo. Alinka nie może na to zezwolić. Skoro jednak ona kogo wzięła w opiekę, to znaczy dużo. Tymczasem zabieramy panią Annę do Cisowa; następnie ma dla niej różne przeznaczenia. Zobaczymy. — Darnowska zostanie jednak pod osobistą opieką Alinki. Błaga o to, nie chce pod żadnym pozorem wracać do Warszawy.
— Słyszałem jednak, że pani Darnowska nie ma już prawie majątku? Zatem będzie dla was ciężarem.
— Dla nas nie — odparł Tomasz — lecz dla samej Alinki, bo majątek nasz cały do niej przecie należy.
— Dobrą masz żonę, Tomaszu — rzekłem.
Nie przyszło mi do głowy pić za jej zdrowie. Coś z tego uwielbienia, które Tomasz miał dla pani Aliny, przeniknęło we mnie, i obaj, milcząc przez kilka minut, rozmyślaliśmy nad tą samą kobietą.
Chociaż Tomaszowie wyjeżdżali nazajutrz o 9-tej rano, postanowiłem odprowadzić ich na kolej. Pogoda była nieznośna — marcowy deszcz ze śniegiem chłostał niemiłosiernie. Po drodze na dworzec kolejowy, mijałem ich hotel i widząc, że omnibus naładowany kuframi jeszcze nie ruszył, wstąpiłem do hotelu.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/252
Ta strona została przepisana.
238JÓZEF WEYSSENHOFF