Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/27

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO13

Teraz, wobec wykładu pana Zygmunta, rzuciłem po sobie ukradkiem spojrzenie. Ubranie miałem niezłe, ale nie podróżne, kapelusz miejski, zamiast koniecznej angielskiej czapki. Poprawiłem krawat, a on ciągnął dalej:
— Wyobraź pan sobie — niedaleko od miejsc, któremi przenosi nas ten „rapide“, zaproszony byłem w przeszłym roku na wiejską fetę — imieniny, czy coś podobnego. Napatrzyłem się ja tam naszych urządzeń tualetowych i innych. Trwało to tydzień, z tańcami, polowaniem, fajerwerkami... Czy ma pan pojęcie o takich splendorach na wsi?
— Mam. Nigdzie nawet lepiej nie bawiłem się, jak w podobnych warunkach.
— Bawiłem się i ja — nie tańcami, bo nie tańczę, nie polowaniem, bo było liche — ale obserwacją. Przyjeżdżamy zatem z Warszawy na noc w wigilję owego wielkiego dnia. Siedzi już mnóstwo osób — kolacja. Pomieszane fraki, surduty, nawet ranne ubrania. Panie jedne półwygorsowane, drugie zaszyte w czarne łub fioletowe worki. Hałas, służba traci głowę, gospodarz sam nalewa wino... Było tam jedno wino, warte uwagi. — „Sąsiad dobrodziej nie łaskaw... panie sędzio! — panie radco! — panie prezesie!“ — „Maman a de la salade? J’ai.“ — Jednem słowem, wszystko doskonale, humory różowe, i mnie ogarnia jakaś serdeczność, odzywa się pokutująca tam gdzieś jeszcze we mnie szlagońska żyłka. Po krótkich tego dnia tańcach, niby po generalnej próbie — bo to dopiero wigilja