Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/271

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO257

fabrykant makaronu, albo pan Apolinary z hrubieszowskiego — to mi jest najzupełniej obojętne. Skoro się tych łudzi potrzebuje, wystarczy mój patent należenia do pewnej kategorji towarzyskiej, lub opinją człowieka znającego się na interesach.
— Jegomość w szarem ubraniu nie poruszył się już z miejsca. Pan Zygmunt sypał jeszcze przez pewien czas ogólniki, trochę wyzywające i skierowane do mniemanego fabrykanta, ale wkrótce znudziła go zupełnie bierność słuchacza. Poczęliśmy rozmawiać o różnych innych rzeczach i osobach.
— Jestem bardzo zmęczony — mówił Podfilipski — tym długim pobytem w Warszawie, w Cisowie i we wszelkich miejscach, które nasze są. A wie pan, co mnie najbardziej męczy? Obcowanie z ludźmi, którzy są tak fatalnie pod każdym względem wychowani. Nie mówię jednak teraz o formach towarzyskich — i tych wielki brak — ale o innem, wyższem, filozoficzno-społecznem wychowaniu. Przecie u nas niepodobna gadać z ludźmi, nawet skądinąd niegłupimi. Jeden panu wyjedzie z tradycją, już dawno osądzoną i skazaną przez historję — jak Tomasz naprzykład; drugi całe swe zdolności poświęci archeologji przedhistorycznej; trzeci wystąpi z zasadami takiej przedpotopowej moralności, której nietylko on do siebie, ale nikt w obecnych czasach zastosować nie jest zdolny. W każdym kraju są takie oryginały, u nas zaś jest dziewięćdziesiąt na sto, i to pomiędzy ludźmi wykształconymi, bo gmin poprostu nie żyje, nie myśli, nie istnieje. Jak rzadko spotyka