Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/276

Ta strona została przepisana.
262JÓZEF WEYSSENHOFF

W Trzebini, opuszczając nas, dotknął zlekka czapki, milcząc. Przesiedliśmy się do sypialnego wagonu, ale Podfilipskiego nurtowała nieprzeparta już chęć dowiedzenia się, kim jest nasz zagadkowy towarzysz. Spostrzegłszy go raz jeszcze na peronie i widząc, że szwajcar nisko mu się kłania, zawołał natychmiast tego szwajcara:
— Mój przyjacielu — kto to jest ten pan, który tam idzie?
— Ten w szarym płaszczu? To książę Janusz Zbarazki z Waru.
— O! psiakrew... — zwrócił się do mnie Podfilipski ze znacznem na twarzy rozczarowaniem.
Przez chwilę nawet nic nie mówił i oddawał się nieprzyjemnym przypomnieniom, wreszcie rzekł:
— Omyliłem się. Ale bo też i wygląda... Powiedziało się trochę rzeczy niepotrzebnych. Już ten dziennik posiedzeń Reichstagu powinien był mnie ostrzec... Zdaje mi się, że jest tam posłem... no i stryjem Freda. Tak — pomyliłem się. Jak to nigdy nie można być dosyć ostrożnym!
Jedyny to, zdaje się, raz stwierdziłem lapsus, który się zdarzył panu Zygmuntowi. Przytaczam go tutaj dla prawdy historycznej moich wspomnień, dla interesującej zasadniczej rozmowy, a także dla podniesienia taktu pana Zygmunta.
Niech mnie czytelnik źle nie rozumie i nie poczyta mi za ironję, że wobec pomyłki towarzyskiej mówię o takcie. Trzeba było widzieć szczere jego zmartwienie