Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/28

Ta strona została przepisana.
14JÓZEF WEYSSENHOFF

dnia — idziemy spać. Dwór duży, ale osób na noc ze czterdzieści. Dostaję jednak osobny pokoik w oficynie dla siebie samego. Wdzięczny za tę atencję gospodyni domu (skądinąd miła osóbka), nie myślę już o wieczornych swych przyzwyczajeniach kąpielowych: zmęczony kładę się spać na wcale niezłej bieliźnie z cyfrą pani, pod kołdrą, zrobioną widocznie ze starej sukni jedwabnej. Niech ją tam! do spódnic nigdy nie miałem wstrętu. Ale łóżko haniebne: materac złożony z trzech takich placków — wie pan? Mysz, bestja, chrupie w kącie i tańczy po zmiętych papierach. Nie spałem wcale aż do rana. Nareszcie zaczynam ubierać się. Na dużym jakimś meblu z szufladami stoi maleńka miedniczka i dzbanek wielkości nalewki do mleka. Po bezowocnych poszukiwaniach dzwonka, spostrzegam przez okno kogoś ze służby, spoconego już od rana, lecącego na złamanie karku; łapię go i wypraszam sobie konewkę wody. Nie wziąłem ze sobą Strzelca Hansa, z którym zawsze jeżdżę, bo mnie uprzedzono, że miejsca będzie mało. Rozwijam więc tub i chcę się zabierać do mycia, gdy stwierdzam znowu nieobecność ręczników. Drugi raz złapać owego rozpędzonego lokaja, wydaje mi się niepodobieństwem; zaczynam więc szukać. Aha — zapewne w tych licznych szufladach umywalni znajdą się ręczniki? Ale szuflady szczelnie zamknięte. Jedną wreszcie otwieram, podważając z dołu i wyciągam z niej przeróżne rzeczy: teczkę, słoik zapieczętowany z napisem „karp dwutygodniowy“, zatłuszczony papier, pokryty cyframi, raport ekonomiczny z dóbr