Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/280

Ta strona została przepisana.
266JÓZEF WEYSSENHOFF

jego brzęczały, jak złoto, przelewające się przez ten kraj szczęśliwy — i tak panował moralnie nad otoczeniem swem, jak kopuły wielkiego kasyna panują nad spiętrzonym w tarasy wyniosłym brzegiem morza, gdzie afrykańska roślinność, przywalona i ujęta kamiennemi schodami, zdaje się walczyć z triumfem dzieł ludzkich i skłaniać przed nim swe palmowe czoła.
Poniewolnie wpadam w liryzm — bo też trzeba było widzieć Podfilipskiego w tej ramie i na tym piedestale.
Pamiętam nasz przyjazd. Już od Genui mieliśmy za towarzyszów pachnący upał i morze. Wrażenie to jest zawsze ogromne. Kiedy po zimie, spędzonej w północnym klimacie, po raz pierwszy zobaczysz Śródziemne morze w pogodny dzień, gdy zaśmieje się błękitna, drobna fala i zaiskrzy nieujętemi setnemi skrami, jak namiętne oczy kobiece, odrazu tracisz pamięć przeszłych dni, trosk i obowiązków. A zapach ten! Ile razy przystanie pociąg i możesz wyskoczyć z wagonu, wciągasz płucami jakby wino bardzo subtelne i czujesz, jak ci ten napój przechodzi w żyły, w krew. Nie wiem, co tam pachnie głównie? pomarańcze, róże, żywica cedrów, podwodne algi i mchy morskie?... zapewne — ale cały świat pachnie.
Przez te zapachy i kolory pędził nasz pociąg roziskrzonym rankiem, chowając się co chwila w tunele. Po każdem wyjściu z pod ziemi, uderzał nas nowy rysunek wysokich skał wybrzeża, których nagość żółtoczerwona gdzieniegdzie przebijała przez szatę z bogatych ogrodów i jasnych willi. Zatoki wyglądają aż