jak zazwyczaj, oryginalnie. Nie był on marzycielem, ani artystą — był filozofem i dialektykiem: obraz ten oceniał przez porównanie.
— Co, panie — mówił — pyszne morze? Jak ładnie się mieni tam daleko, a tu znów ma po sobie zielone i rude plamy. To warto malować. To nie „Wisełka szara“, o której śpiewają nasze katarynki i którą bazgrzą pańscy malarze. A ta roślinność, te zbite ciemne masy liści, te szlachetne kształty palm i agaw — to nie nasze chude krzewy i monotonne drzewa!
— Jednak drzewa oliwne bardzo podobne do wierzb, a znowu nasze lasy mają swój urok, który temu nic nie uwłacza — odrzekłem.
— Co to za porównanie! Ale może pana to gorszy?
— Dlaczego ma mnie gorszyć? Ja ten krajobraz także kocham, bo jest piękny — co mi nie przeszkadza kochać i tamten.
Podfilipski przeszedł zaraz do wywodów ogólniejszych:
— Kiedy przebyłem dłuższy czas w Warszawie i na naszej prowincji, a potem przyjeżdżam tak nagle, bez przejść, do najpiękniejszych widoków i klimatów, mimowolnie cisną się do głowy porównania. Może to nawet być bolesne, ale tak jest. Nie dziw, że w tych uprzywilejowanych krajach skupia się i rozrasta cywilizacja. Czego tu brak? — niczego zgoła. Życie, najwytworniej urządzone, z całem bogactwem swych naturalnych wdzięków, buja tutaj, jak ta roślinność, mieni się, jak to morze, piętrzy się, jak te skały. U nas zaś —
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/283
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO269