Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/284

Ta strona została przepisana.
270JÓZEF WEYSSENHOFF

trudno tego wymagać wobec marnych warunków klimatycznych itd. Chociaż i my sami winni, bo mogłoby być lepiej. Dlatego to ja zawsze nawołuję.
Mówiąc to, zamyślił się i wzrok jego poleciał daleko na morze, jakby ku niewidzialnym wybrzeżom Afryki. I tam są ludy, potrzebujące cywilizacji...
Ocknął się i rzekł:
— Chodźmy zagrać w trente et quarante.
Wprowadził mnie do kasyna nawet bez karty wejścia. Wszyscy urzędnicy go znali, wszyscy witali radośnie lub z uszanowaniem. Ja wszedłem na jego odpowiedzialność.
Zaraz po przejściu progu sali gry doleciał nas szmer lekki, ponętny, który rozlega się tu wśród uroczystej ciszy — brzęk płaconego metalu.
Pan Zygmunt przystanął, podniósł palec do ucha i, nasłuchując, jak brzęczy złoto, szepnął do mnie:
— Słyszy pan ten ciągły puls? — To tętni krew świata.
Sezon był jeszcze w pełni i trzynaście stołów gry funkcjonowało od południa do północy.
W sali było gorąco, zapach piżma przeważał nad innemi licznemi woniami. W tłumie międzynarodowym, otaczającym stoły, poznałem odrazu kilkanaście mniej i lepiej znajomych twarzy. Były między niemi rozradowane i nerwowo ściągnięte, wszystkie zaś skupione, opanowane przez bezowocne i niepodobne do rozstrzygnięcia pytanie: jaki kolor lub jaki numer wyjdzie?