Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/289

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO275

Wygrałem tam coś: podróż, pierwszy dzień pobytu — i nasze dwa parasole. Pozwoli pan sobie ofiarować ten, który pan nosi.
Dotychczas chowam tę pamiątkę. Przypomina mi słońce z Monte Carlo, a symbolicznie i pana Zygmunta, który miał zawsze coś wspólnego ze słońcem.
— Pójdziemy teraz na obiad — już blisko ósma.
Wróciliśmy do naszego hotelu, gdzie jest słynna na cały świat kuchnia panów Noël et Pattard.
W restauracji było tak rojno, że nie znajdywaliśmy wolnego miejsca. Ale sam pan Noël (czy też Pattard?), spostrzegłszy Podfilipskiego, powitał go uroczyście i wskazał osobny stolik na cztery osoby, ubrany kwiatami, zarezerwowany dla stałego i dostojnego gościa.
— Kogóż nam pan jeszcze przeznacza za towarzyszów? Są cztery nakrycia.
— Ba! — odrzekł pan Noël (czy też Pattard?) z jednym z tych francuskich giestów, nie dających ująć się w słowa, — myślałem, że panowie nie zechcą jeść sami; chciałem przewidzieć wszystkie zachcianki (j’ai voulu tout prevoir jusqu’à vos fantaisies).
— Jest pan najuprzejmiejszy z gospodarzy.
— Panie hrabio! wykształciłem się, usługując Polakom...
Służący, świadek tych względów, okazywanych Podfilipskiemu przez pryncypała, ułożył chytrą swą i wytartą twarz w słodki uśmiech i polecał nam, jak znawca, niektóre potrawy i wina.
Zanim podano obiad, Podfilipski rzekł mi: