Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/295

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO281

Stanęliśmy blisko gmachu „Credit Lyonnais“, na górze. Długa perspektywa między palmami spadała od nas prosto po kobiercach kwiatów na wielkie drzwi kasyna, na plac zalany światłem i tłumem.
— Patrz pan! — W tym złotym domu wre ciągle, przez cały rok, walka o rozkosz życiową, walka otwarta, namiętna, ze wszystkiemi odcieniami charakterów, temperamentów i fluktuacjami szczęścia; — walka ostrzejsza, wyrazistsza, niż gdziekolwiek, międzynarodowa, krwawa i przepyszna. Czy to nie studjum? A te wszystkie ostatnie zdobycze praktyczności, dobrobytu, zastosowania technicznego intelektu do rozkoszy życia — czy to nie nauka? A te koncerty wyborowe i teatry, a ta architektura tytaniczna czasów nowożytnych, krzesząca skały na tarasy, budująca miasta w jednym roku, miażdżąca naturę młotem i prochami ku naszej uciesze — czy to nie sztuka?
Był jakby natchniony. Jego długi cień padał między dwa cienie palm, a postać wzorowała się silnie na jasnem tle „Credit Lyonnais“. Odstąpiłem od niego parę kroków i przyglądałem się, jakby przeczuwając, że po raz ostatni go widzę.
— Ja lubię zdawać sobie szczerze sprawę z rzeczy — ciągnął dalej — i tu lubię tę wszędzie rozlaną szczerość. Ci ludzie naprawdę się bawią a nawet przegrani nie zajmują się tutaj, jakby kto mógł sądzić z korespondencyj naszych gazet, strzelaniem sobie w łeb. Czy pan kiedy słyszał w Monte Carlo inny wystrzał, jak do gołębi? Ci Anglicy, albo inni, są naprawdę bogaci, nie