tak, jak nasi posiadacze pięciuset włók, na których jest miljon długu. Ci panowie są naprawdę panami — te kobiety są naprawdę kobietami, choćby towarzyszki naszego pierwszego obiadu. To nie jest nasze marne, trwożliwe życie, przykryte kilku płaszczykami, łatanemi z frazesów, nie jest nasza dwulicowa maleńka cnota, ani są nasze zgryźliwe zasady, — to jest pełne, gorące, rozpędzone życie nowożytne, jak kurjer, złożony z samych wagonów pierwszej klasy, którym pan za pół godziny pojedzie do Paryża.
Jakby słuchał ech swej ognistej przemowy, oparł się oburącz o laskę i podniósł oczy na księżyc.
Światło niby bladego dnia przesycało powietrze, na białych murach błękitne, na piasku alei zielonawe, a szare na ogrodach oliwnych, spływających po stokach gór. Ciężki, prawie płynny zapach eukaliptusów wlewał się nam do piersi. W oddaleniu nad nami buchało ognisko kasyna, a jeszcze dalej, na granicach świata, leżało senne morze.
W tej chwili pan Zygmunt wydał mi się tak lirycznie usposobionym, że zacząłem mówić wiersze:
W gajach, gdzie księżyc przez drzewa oliwne
Przegląda blado, jak słońce sumienia,
Chodziłem z tobą...
Ale on nie lubił czuć ani myśleć cudzemi słowami, więc zanim jeszcze dokończyłem:
Między kolumny na niebie się kreśląc,
Staliśmy jak dwa sny...
przerwał mi, chociaż przyznał, że dobry wiersz.