Zeszliśmy milcząc z naszego księżycowego stanowiska.
Na dworzec kolejowy schodzi się aż do podnóża skały, do morza. Pan Zygmunt nie odprowadzał nigdy nikogo na kolej, uważając to dla obu stron za pozbawione wdzięku.
Pożegnaliśmy się więc na placu: on na schodach wielkiego kasyna pogrążał się coraz wyżej w światło, ja zstępowałem w cień.
I duch jego wtedy odszedł ode mnie.
Tu kończą się wspomnienia moje o Zygmuncie Podfilipskim.
Czy go kto znał, czy nie znał — lubił, czy nie lubił — musi go cenić. Nie czyny jego głośne, nie aureola pojedyńczej jakiejś, dla wielu często wątpliwej, zasługi — narzuca go społeczeństwu naszemu, jako bohatera dni przebrzmiałych. Podfilipski przez to samo, że żył, zasłużył się społeczeństwu. Nie mógł się bowiem ruszyć, ani ust otworzyć bez przyniesienia jakiegoś pożytku. Komu? — zapyta czytelnik — Jeżeli można odpowiadać tak ogólnie, rzekłbym: sensowi życia.
Zasługi jego realne, które sam wymieniał, jak wprowadzenie do kraju obcych kapitałów, udział w rozwinięciu sportu, a nawet misja jego cywilizacyjna, wyrażona w błyszczących aforyzmach i stosownych do chwili przemowach — są niczem w porównaniu do jego zasługi głównej i niespożytej — przykładu. Ten jego pożytek jest tak obfity w plony, że choć Podfilipski żyć przestał docześnie, cień jego błądzi i unosi się ponad nami.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/297
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO283