Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/30

Ta strona została przepisana.
16JÓZEF WEYSSENHOFF

— Panie! — zaczynałem już mówić, chwytając za miecz estetyczny, kiedy dłuższy świst lokomotywy oznajmił zbliżanie się do Lublina.
Zamąciły się obrazy sielskie. Na widnokręgu dymi kilka kominów fabrycznych, wystrzeliło kilka wież, zapstrokaciło się od kolorowych domów. W porannem świetle wyglądało to żywo, ozdobnie, zamożnie. Chciałem zwrócić uwagę Podfilipskiego na ten widok, ale przypomniałem sobie wnętrze miasta, nadzwyczajne zabytki średniowiecznej architektury przy biednych uliczkach, — i, nie mając jakoś nic nadto do powiedzenia, zamilkłem.
W Lublinie każdy z nas miał swoje sprawy; spotkaliśmy się dopiero przy późnem śniadaniu. Dla mieszkańców wsi, przybyłych z okolic, była to pora obiadowa, więc tłum w niewielkich pokojach najlepszej miejscowej restauracji był znaczny. Znalazło się paru znajomych, do których przysiedliśmy się. Kilkanaście osób jechało przez Lublin w powrocie z prowincjonalnych wyścigów, a w niewielkiem mieście, gdy „panowie przyjadą“, czyni się zaraz pełno. Wyrazy turf, start, finish wymawiano głośno z pewną arystokratyczną wyższością, czasem znów w kombinacjach angielsko-polskich, jak naprzykład: „szkapa finiszowała siarczyście.“ Te rozmowy prowadzili przeważnie młodsi. Jeden z nich, dziarski, opalony chłopiec, targował się z drugim o konia, przyczem udawał żyda; trwało to pół godziny wśród stałego efektu i wybuchów zdrowego śmiechu.