Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/306

Ta strona została przepisana.
292JÓZEF WEYSSENHOFF

pan przybywał z innego świata i ciągnął mnie w ten świat za sobą samą pięknością i wyższością słów swoich. Ja nie wiem, dokąd idę, ale ufam panu, ufam, że to, co pan chce, jest dobre, że tam, gdzie pan jest, to wyższe krainy od znanych mi krain.
Tak chciałabym umieć mówić i pisać, żeby wytłumaczyć dobrze, co się we mnie dzieje, i żeby pan, nazywając mnie dzieckiem, nie dodał w myśli: głupie dziecko. Wiem, że nie jestem mądra, ale nie chciałabym być zanadto pospolita, bo w panu zgasłby może ten opiekuńczy ognik zajęcia się mną, — a ten ognik, to całe moje życie.
Sądziłam długo, że pomimo moich nieszczęść mam pewne obowiązki nawet względem tego, który mi zadał tyle bolesnych ciosów, że moje smutki — to jakaś kara, albo próba, przez Pana Boga zesłana. Ale mi pan mówi, że obowiązki moje ustały, że przebrała się ich miara — i chcę panu wierzyć.
Czy pan tak dobrze, jak ja, pamięta ogród i zapach tych bzów o zmroku? Czy panu także było żal, że już zachodzi słońce? Wie pan, że choć minęło pięć dni, ja jeszcze jakbym czuła zapach tamtych bzów naokoło siebie. Prawda, że mam wszędzie bez w pokojach... Zgaduję, że pan śmiać się będzie ze mnie, z mojego marzenia „nieopanowanego przez intelekt“. Będę znowu wesoła, skoro pan przyjedzie i już marzyć nie będę miała powodu, mając wszystko, o czem marzę, przy sobie — bo przecie pan zaraz do mnie przyjdzie po powrocie? To dopiero za tydzień!