Nie wiedzieli ci wszyscy, że obok nich, pobłażliwie milcząc, siedzi jeden z najbieglejszych w Polsce znawców koni i wyścigów. Gdyby kto nawet wymówił nazwisko Podfilipskiego, umilkliby.
Towarzysze, którzy nam przypadli w udziale, byli innego gatunku. Obaj z głębokiej prowincji, rzadcy nawet goście w Lublinie. Jeden z nich, pan Apolinary ***, należał do ginącego już typu szlachty takiej, jaką ją sam Pan Bóg stworzył, zadowolonej z siebie, a nigdy z urodzaju.
— Cóż tam słychać ex publicis? — pytał nas.
— Tyle, ile piszą w gazetach. Czas jest dość cichy.
— Kiedy ja, dobrodzieje moi, nie czytuję gazet.
— Jakto! żadnej?
— A żadnej. Chciałem się kiedyś do gazet przekonać, bo mnie pan Jan, obecny tu sąsiad mój i dobrodziej, do tego obligował. Czytam i czytam: same dalsze ciągi! Gdzież początki? Zacząłem raz od nowego roku — znów dalsze ciągi! Więc porzuciłem całą imprezę, dobrodzieje moi, do djabła, i równie dokładnie wiem o wszystkiem. Tu się człowiek zapyta, tam sami ci powiedzą, — wychodzi na jedno.
— Ee, sąsiad tak się tylko chwali — odrzekł pan Jan — sam go często widywałem nad gazetą.
— Tylko kiedy gdzie jaka wojna. Wtedy już pilno mi wiedzieć, dobrodzieju mój; więc łapię gazetę, gdzie się zdarzy, i rżnę przegląd polityczny od a do z.
— Wie pan — rzekł z uśmiechem Podfilipski — że mamy pod tym względem wspólne wstręty. Ja także nie czytuję naszych gazet.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/31
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO17