Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/320

Ta strona została przepisana.
306JÓZEF WEYSSENHOFF

ducie. Nigdy go nie widziałem w tym stroju; wyglądał jeszcze wyższy, brodę miał wspanialej uczesaną, niż kiedykolwiek; całą postacią wyrażał cywilizację, uroczystość i smutek. Skłonił się ozdobnie.
— Jak się masz, Hans? — zawołałem prawie wesoło.
Wytłumaczył mi, że przybywa prosto z Paryża i, dowiedziawszy się, że ja piszę „historję nieboszczyka hrabiego“, zgłasza się do mnie jako jedyny z rodaków świadek ostatnich chwil Podfilipskiego. Tu podniósł do oczu chustkę i schował ją znów w przednią kieszeń surduta, zaokrąglając ramię z prawdziwie aktorską elegancją. Mimo odświeżenia smutnych wspomnień, na śmiech mi się zbierało, bo Hans przypomniał mi Sinobrodego z operetki, opłakującego śmierć szóstej żony.
— Siadaj, Hans — pogadamy o nieboszczyku. Jakże to się stało tak nagle?
Hans usiadł sztywno i założył palec za guzik zapiętego surduta. Chodziło mi o to, aby się rozgadał, bo rzeczywiście nic prawie nie wiedziałem o śmierci pana Zygmunta, oprócz nagiego faktu.
Postaram się odtworzyć jego opowiadanie:
— Już w przeszłym roku miał pan jeden atak u wód w Trouville, a ja radziłem ciągle synapizmy na podeszwy zamiast mądrych lekarstw i drogich wód, co to się w nich pije tyle wody, ile w zupie, a jest casino i kobiety są i ryby morskie niezdrowe i tyle rzeczy, które niby nic, a rozbiorą nareszcie człowieka, choćby był z żelaza. Ale mnie pan nie słuchał.