Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/321

Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO307

Na kilka dni przed śmiercią był bardzo nerveux i niespokojny. Siedział dużo w domu i pisał.
Aż kiedy pana hrabiego zajęło o dziesiątej rano, poleciałem po pana Marki[1], bo to była wielka przyjaźń między nimi. Akurat posłałem po coś mego lokaja, więc przy panu została tylko la concièrge, baba.
Przylatuję z panem Marki, a tu nasz pan już siny, a la conciérge krzyczy:
Il a passé, il a passé!...
Gdzie on tam przeszedł? Umarł. Już nam nic nie powiedział.
Pan Marki chodzi po pokoju i woła:
Sapristi, sapristi, nom de nom!
Oni tak mówią, jak już jest bardzo źle. Poleciał po policję, posłał mnie po doktora. Tymczasem ja uporządkowałem swoje rzeczy i wszystko, co miałem kosztowniejszego, wyniosłem do przyjaciela, żeby mnie o nic nie posądzili. Bo Bóg mi świadkiem, że nigdy nic w pieniądzach nie wziąłem od naszego pana.
Przyszedł doktór i pan Marki z policją. Wiedziałem, że to już na nic, więc tylko kiedy oni odeszli od mego pana, a została baba i ja, posłałem po księdza do Madeleine i kazałem pokropić ciało za swoje własne pięć franków.
Tu znów Hans podniósł chustkę do oczu.
— Było potem dużo pieczętowania szaf, niepotrzebne ceregiele, a potem był pogrzeb. Że to wiedziano o dużym majątku, pogrzeb był suty i pan Marki rozesłał

  1. Le marquis de ***, wykonawca testamentu.