— Znajdziesz przecie łatwo służbę — rzekłem — a wreszcie jesteś kapitalistą i możesz zająć się przedsiębiorstwem.
Twarz Hansa zmieniła się w dawną, chytrą i rubaszną. Mrużąc oczy, jak kot, wynurzył takie życzenie:
— Mówią, że będą zakładali klub polski w Paryżu — to możeby mnie tam przyjęli na starszego służącego od gry. Ja się na tem znam i przecie zawsze byłem wzorowej uczciwości, co i zapis pana hrabiego i wszyscy znajomi mogą zaświadczyć. A to jest dobry chleb! Żeby jaśnie pan raczył za mną przemówić, jak będzie w tym klubie...
Nie obiecałem. Wskazałem mu raczej inną perspektywę: otworzenia w Warszawie restauracji.
Hans spojrzał na mnie przenikliwie — poczem wpadł znowu w ton uroczysty i odezwał się sentencjonalnie:
— Jaśnie pan ma rację — trzeba żyć w kraju.
Pożegnałem go, przechodząc do innego pokoju i przez uchylone drzwi zobaczyłem taką scenkę w przedpokoju:
Mój służący podawał Hansowi palto z przesadną uniżonością. Hans jeszcze bardziej teatralnie przyjmował tę usługę, włożył cylinder, zadarł głowę do góry i wyciągnął pompatycznie rękę do mojego służącego, dając mu niby na piwo. Ale ten ostatni rękę odtrącił, trzasnął Hansa poufałe po ramieniu i gburowatym, przyciszonym głosem mruknął:
— Ech ty! — Podfilipie!
Roześmieli się obaj i kiwnęli głowami na pożegnanie.
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/323
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO309