w oczy Podfilipskiego, jak w nieswoje i niezbadane głębie. Pan Zygmunt pożegnał ich ze swobodną i okazałą grzecznością. Wiejską szlachtę, z której sam ostatecznie pochodził, traktował dobrze; wyższość swą dawał jej raczej odczuwać, niż ją wyraźnie zaznaczał.
Pozostaliśmy we dwóch.
— W tem, co mówił człowiek ten prosty i cichego serca — odezwał się do mnie pan Zygmunt — jest cała nasza rdza i pleśń. Nie obwiniam go: jest niezdolny, ale szczery. Może mu co zapadło w głowę z tego, com mu powiedział.
Broniłem trochę pana Jana, mam go bowiem nietylko za człowieka cichego serca, ale i dobrej woli. W innych okazjach wydał mi się wymowniejszym; tutaj tracił, oczywiście, na porównaniu ze świetnością Podfilipskiego. I żal mi było, że ludzie więksi, jak oto pan Zygmunt, nie biorą bardziej do serca spraw ogólnych, czy to w publicystyce, czy w działaniu praktycznem.
Powiedziałem mu to, a on przyjaźnie mi się uśmiechnął, ale z właściwym sobie smakiem podniósł tylko lekką krytykę, zawartą w mych prostych słowach, i zawołał:
— Cóż to? przedsięwziął pan moralizować mnie dzisiaj? Ja się przecież nie wypieram swego pochodzenia i w miarę możności tutaj działam. Wydaję trochę pieniędzy zagranicą, ale ich pieniędzy; to pewna, żem więcej wprowadził do kraju, niż stąd wywiozłem. (Tu uśmiechnął się z wyrazem dumy, jednak bez arogancji.) Ale, widzi pan, są natury, jak moja, które trudno nagiąć do służby, a jeżeli służą, to nie w piechocie, tylko
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/35
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO21