We drzwiach restauracji ukazała się wysmukła, strojnie, choć czarno ubrana kobieta, szczelnie zakwefiona; za nią szedł mężczyzna, którego obaj poznaliśmy: Henryk Kostka. Ale zjawili się na chwilę w progu i, szybko coś powiedziawszy o przepełnieniu sali, cofnęli się. Doleciał nas lekki zapach, bardzo przyjemnie mieszając się do ciężkiej restauracyjnej atmosfery, — jakby słowa Podfilipskiego o Paryżu zaklęły i wywołały paryskie zjawisko.
Podfilipski podczas tego manewru nie ruszył się z miejsca; natychmiast jednak po zniknięciu tej pary niespodziewanej i zaciekawiającej, wstał, poszedł do bufetu, potem do portjera i wrócił rozpromieniony.
— Wie pan, kto był pod tą woalką? Liza, ta kochana, dobra Liza — rzekł cicho po francusku.
I mnie się tak zdawało.
Wpadł w wyborny humor:
— Przyłapaliśmy ją. Już mi dawno mówiono, że się tam ostatecznie coś popsuło w małżeństwie R***, i pani szuka protektorów przeciwko mężowi. Tu widzieliśmy jednego na własne oczy.