Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/40

Ta strona została przepisana.
26JÓZEF WEYSSENHOFF

— Dlaczegóż ma to być koniecznie protektor? jest poprostu znajomy, spotkany przypadkiem, jak jeden z nas.
— Ta-ta-ta — pan nigdy nic nie widzi, nie wie, albo nie chce wiedzieć. Przecie dość na nich spojrzeć, aby zrozumieć. Dlaczegóż się cofnęli? dlaczego nas nie poznali? Eh, panie — zakończył, patrząc na mnie pół szyderczo, pół pobłażliwie.
Mnie to spotkanie sprawiło raczej nieprzyjemność. Znałem dobrze Henryka Kostkę i panią Elizę R***, dla każdego z nich zosobna byłem najprzyjaźniej usposobiony, jednak w tej okoliczności trudno mi było ich obronić od sceptycyzmu pana Zygmunta, który wogóle nie miał wysokiej opinji o kobietach. Mawiał, że główną cechą kobiet jest zalotność, a w tej widział całą ich treść: przez zalotność kobieta staje się bohaterską, albo przewrotną i zdradliwą. Często spierałem się z nim o to. Ale wtedy umilkłem, bo okazja nie wydała mi się stosowną.
Pan Zygmunt chciał koniecznie pójść do pani Elizy.
— Kiedyśmy ją spotkali, grzeczniej nawet jest pójść do niej, niż udawać, że nie wiemy o jej bytności, co w takiej mieścinie jest nieprawdopodobne. A zresztą historja sama jest ciekawa, i ja wogóle przepadam za Lizą. Ponieważ zostajemy tu do jutra, możemy wieczór razem spędzić, albo razem co urządzić. Ja w każdym razie idę do Lizy.
— No, to i ja także — odrzekłem przekonany.
Zastaliśmy ją samą w pokoju hotelowym, otoczoną kuframi, jak na długą podróż. Była ubrana czarno, co