Wyjechaliśmy z Lublina bardzo rano, mając przed sobą do przebycia kilka mil szosy i kilka mil bocznej drogi. Cisów leży głęboko na prowincji. Ponieważ jednak dzień był pogodny i niezbyt gorący, podróż nie była uciążliwa. Pan Zygmunt przed tygodniem był jeszcze zagranicą, ale porównanie tamtych szos i tamtych powozów z naszemi nie drażniło go tym razem, wywoływało tylko stosowny uśmiech i uwagi. Lubił też wracać do Cisowa dla wspomnień pierwszej młodości i miał tam swoje mieszkanie, skoro zdarzyło mu się być latem w kraju. W żadnym z własnych folwarków nie mieszkał, bo były to głównie przestrzenie i fabryki leśne, bez domów odpowiednio zagospodarowanych; w Cisowie zaś urządzono dla niego osobną oficynę i otaczano go wszelkiemi względami. Oczywiście — należało mu się to.
Z prawdziwą przyjemnością zajechałem przed kolumny Cisowskiego dworu. Krótkie dawne moje wrażenie tej siedziby było smutne; teraz dostrzegłem różne szczegóły, jakby uśmiechnięte do nowego życia: budynki otynkowane, ogród przystrojony kwiatami i jakiś