Z lat, kiedy Podfilipski przekroczył czterdziestkę, z tej epoki przełomowej, którą nazywamy u mężczyzny siłą wieku, najmniej mam o nim wspomnień osobistych. Coraz dłużej przesiadywał zagranicą, coraz rzadziej mogłem z nim obcować. Jednak zajmował mnie ciągle, widziałem w nim bowiem — nie człowieka przyszłości (tytuł ten, często zawodny, nie kwadruje z jego postacią moralną), ale człowieka doby obecnej. Nic śmiałbym twierdzić, że takich ludzi nam potrzeba, bo wstąpiłbym w zakres moralistyki i zboczył ze skromnej ścieżki moich zamiarów; ale Podfilipski był typowo taki, jacy my jesteśmy w Warszawie na pewnych wyżynach społecznych; dlatego nazywam go człowiekiem doby obecnej. Umysł jego, nie przeładowany zbytnim balastem nauki teoretycznej, szybował swobodnie we wszystkich sferach myśli; sumienie jego, nie skrępowane dogmatyzmem, dawało sobie radę z życiem; a szczęście, zakreślone w obrębie rzeczy dostępnych i realnych, było mu wierne. Nie mogę powiedzieć, że nie znałem ludzi od niego mądrzejszych, wyżej stojących moralnie, albo inaczej szczęśliwych, ale nie spotkałem tak doskonale