wcielonego powodzenia „złotej mierności“, jak życie pana Zygmunta. Skądinąd przymiotniki: mierny, średni nie przystoją mu bynajmniej. Im bliżej chcieć tego człowieka określić słowami, tem bardziej wymyka się z pod formuły. Nazywajmy go więc raczej tak, jak się nazywa. Możnaby innych nazwać Podfilipskimi, gdyby zdołali tak zrozumieć życie, jak pan Zygmunt.
Wspominam tu czasy, kiedy go rzadko spotykałem. Wtedy tylko przychodziły mi do głowy pytania: kto to jest? do jakiej należy kategorji? Gdym go widział zbliska, wątpliwości te nikły; tak był sam w sobie doskonały i skończony, tak zastosowany wybornie do swego sposobu życia, tak słusznie zadowolony z roli, odgrywanej w tej komedji, którą, zdawało się, sam dla siebie napisał.
Kiedy bawił zagranicą, dochodziły mnie o nim wieści. Ale te wieści były jednostajne: zrobił taki interes, tyle wygrał, tam i tam go widziano w gronie wytwornych mężczyzn i przyjemnych kobiet... Miał dar czynienia ozdobnie i naturalnie tych samych rzeczy, które inni czynią niezgrabnie, wywołując wrzenie opinji. Nigdy nie krzyczano na niego, nie oburzano się na jego postępki. Wieść o nim nie wpadała do Warszawy w postaci burzy, przychodziła owszem rzadko i w formie przyjemnej, jak fata morgana. Widywano u nas, niby odbitego na zachodnich blaskach chmur, pana Zygmunta, siedzącego przy zielonym stole w „Epatant“, albo w gabinecie u Paillard’a; widywano jego ozdobną sylwetkę na trybunach wyścigowych, na wielkich schodach giełdy
Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/92
Ta strona została przepisana.
78JÓZEF WEYSSENHOFF