Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/98

Ta strona została przepisana.
84JÓZEF WEYSSENHOFF

klimat nasz jest dla chowu koni wcale niezły choć nie tak wyborny, jak angielski, albo francuski; dlaczego nie mielibyśmy zająć trzeciego miejsca w Europie? W ostatnich latach postąpiliśmy znacznie pod tym względem. Jest w tem, choć może nieprzyznana, choć nie dla wszystkich widzialna, cząstka mojej roboty. Ale możemy pójść jeszcze dużo wyżej.
Jedną z tych rozmów toczyliśmy z panem Zygmuntem, jadąc na jesienne wyścigi roku 189..
Piękny dzień wrześniowy. Powietrze rzadkie, błękitnawe ponad dachami domów Nowego Świata. Miga na chwilę długa, spadająca perspektywa ulicy Książęcej; tu niebo trochę złote, jakby zabarwione odblaskiem żółkniejących ogrodów. Zamknąwszy oczy na kościół św. Aleksandra, na którym odnowiono zburzone w Rzymie „ośle uszy Berniniego“, wyjeżdżamy tęgim kłusem w Aleję Ujazdowską, warszawski „Prater“. Mimo, że jedziemy dobrze, prześciga nas kilka powozów, zaprzężonych kłusakami; panowie powożą sami, kłaniają się zręcznym ruchem bata. Szereg powozów gęstnieje w miarę zbliżania się do skrętu na pole wyścigów. Wszystko strojne: powozy, konie i ludzie. Czasem tylko jakaś krzywa jednokonna dorożka lub powóz emeryta, wyrażający całością niby przypomnienie: „memento mori“ — psują ogólny pozór wielkomiejski. Ale całość dobra, sam pan Zygmunt jest zadowolony i w wesołem usposobieniu.
Całego wykładu, który miał wtedy do mnie o sporcie końskim, dokładnie odtworzyć tu nie mogę. Przy-