Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No12 page179.jpg

Ta strona została skorygowana.

ołtarza, a Śniehoty nie było... Wypadek ten zniecierpliwił ją, przestraszył, rozgniewał... Lecz organy huczały już, a Śniehota, opamiętawszy się, choć niepewnym krokiem, słaniając, zdążył z dróżkami do ołtarza.
W chwili spotkania się tych oczów, które kilkadziesiąt lat nie widziały się, a raz ostatni wrzące gniewem rozstały — w Janie widać było gniew prawie do wściekłości podniesiony, w Andrzeju spokój i przebaczenie, a bardziéj prośbę i błaganie, aby jemu przebaczono; choć on skrzywdzonym się mógł nazwać. — Nie zmięszał się wcale Anrzéj, zwrócił potém ku ołtarzowi, zadumał i zdawał modlić po cichu.
Ten krótki epizod nie uszedł oka przytomnych, w czasie ślubu opowiadano już o nim po cichu... Jan, który do ołtarza się spóźnił i ukarany został ostrém, mściwém niemal wejrzeniem przyszłéj żony, tak był jeszcze przejęty swą przygodą, którą za zasadzkę umyślną poczytywał, iż przy samym obrzędzie zapominał się, i ledwie sakramentalną umiał za kapłanem powtórzyć przysięgę. Ta postawa jego, któréj przyczynę nie wszyscy wiedzieli, uważaną była za złą wróżbę — matka płakała... pannie młodéj paliły się oczy... Proboszcz z obowiązku wystąpił z przemową, któréj mało kto słuchał... Oprócz tego, co się w niéj zwykło zawsze mieścić ogólnemi wyrazy, przypomniał pierwsze obowiązki chrześcijanina — miłość, zgodę, — spokój ducha, wzajemne uraz przebaczenie...
Obu młodym małżonkom obrzęd wydał się wiekiem — ale, jak na świecie wszystko — skończył się i organ grał hymn wesela, a małżonkowie razem wychodzili ze świątyni. Śniehota znowu się miał zatrzymać u kropielnicy i trwoga a razem gniew całym wstrząsnęły. Zdala już rzucił okiem ku miejscu, gdzie stał ten, którego poznał po nienawiści, jaką dlań uczuł... — sądził, że go tam nie znajdzie. Nieznajomy stał na swém miejscu nieruchomy, spokojny, z obliczem jasném. Śniehota oczy spuścił, by go niewidziéć, i nie widział, ale czuł wejrzenie jego na sobie. Zrobiło mu się gorąco, słabo, krew zaszumiała w piersiach; czuł, jak mu prądami żarzącemi podstępowała do głowy, zalewała mózg, zamykała słuch, zasłaniała oczy, — muzyka kościelna zmieniła się we wrzawę straszliwą, w śmiech urągania, w świst szyderstwa... czuł, jak mu z dłoni wymykała się ręka żony — a potém, ciemności okryły wszystko — i nie słyszał nic, nie widział nic.
We drzwiach kościelnych tłum się ściskał, ratując pana młodego, który zachwiawszy się, padł u saméj kropielnicy na podłogę. Krzykiem rozległa się spokojna świątyńka wiejska, rzucili się bliżsi, chwytając omdlałego... panna młoda przerażona omało nie padła także, i ledwie przez matkę podtrzymana, chwyciwszy słup, potrafiła ustać na nogach. Śniehota był nieprzytomny i skostniały, wyniesiono go na podwórze, spodziewając się, iż otrzeźwi powietrze — lecz to nic nie pomogło... Musiano co najspieszniéj słać po cyrulika, który się szczęściem znalazł za cmentarzem i zaniesionemu na plebanją, natychmiast krew puścił.
Cały przybór do wesela, goście zebrani, wszystko się rozproszyło, nie wiedząc jeszcze, czy obrzęd poczęty radośnie, smutnie się nie zakończy. Nie było najmniejszego widoku, aby omdlały, a raczéj uderzony krwią Śniehota, mógł dnia tego gości przyjmować. — Ci więc, co do Rozwadowa jechać nie chcieli, rozeszli się po miasteczku, a chorego tymczasowo przeniesiono na jego żądanie, bo na plebanji zostać nie chciał, do domu najbliższego mieszczanina. Zębowska i żona, któréj obowiązkiem było nie odstępować męża, powlokły się gniewne i zrozpaczone za Śniehotą, — lecz, wszedłszy do dworku, Domicella, natychmiast osobny pokój sobie znalazła i w nim narzekać, płakać i przeklinać poczęła... Na męża ani patrzéć nie chciała... Małżeństwo pod okropną dla niéj zaczynało się wróżbą, a nieszczęście, co ją dotknęło, nie do łez ją, ale do gniewu, na samę siebie i na matkę pobudzało.
Tymczasem Śniehota leżał wprawdzie, odzyskawszy zmysły i mowę, ale osłabły tak, iż ani się poruszyć, ani głośniéj mógł przemówić. Widząc się osamotnionym, bo jeden tylko ksiądz był przy nim, rzucał oczyma, czy żony nie zobaczy, czy jéj wnijścia nie doczeka — napróżno... Matka ją namawiała, aby dla oczu ludzkich szła choć na chwilę; odpowiadała jéj, tupiąc nogami i strzepując rękoma, gniewna coraz bardziéj.
W Rozwadowie czekano z ucztą napróżno, gdy chłopak konno przybiegł z wiadomością: iż pan od ślubu odchodząc, padł rażony, i niewiadomo, czy żyć będzie. Zębowska z córką, widząc iż jéj nie skłoni do powolności, — pożegnawszy Śniehotę i wytłumaczywszy mu, iż Domcia z przestrachu zasłabła, wyjechała z nią — do Myzy. Mocno nalegał mąż, aby do niego wprost się udały do Rozwadowa, lecz Domcia się oparła. Trzeba prawdę przyznać, iż z przyjaciół Śniehoty, kilku go nie opuściło, pozostali na wszelki ewent w miasteczku. Piętka wniósł, aby pójść do gospody, tam coś przetrącić i czém się zakropić. Było to w porządku rzeczy, bo każdy się na uczty weselne gotując, żołądek miał próżny, głód dolegał. U tak zwanego Dąbrowickiego znalazł