Strona:PL JI Kraszewski Śniehotowie from Romans i Powieść No13 page196.jpg

Ta strona została skorygowana.

dwójnego wdowca, pannie z wianuszkiem, żeby jéj majątku nie zapisał. Tego nikt nie widział na świecie. Już, żeby najgorzéj to choć dożywocie...
Domka ze wzgardą zżymnęła się na — dożywocie.
— Niech tylko przyjedzie, zobaczysz, — mówiła Zębowska — ja go sama wezmę w kuratelę. Nie trzeba go na chwilę odstępować, a musimy do tego doprowadzić, żeby rozporządzenie zrobił. Ozorowicz dawniéj u mnie bywał, poszlę po niego i umizgnę się, a jego tu nasadziemy do testamentu. Ale to trzeba z krédką i z główką, żeby starego nie nastraszyć, albo nie pogniewać, bo by nam gotów gęgnąć, nim będzie czarno na białém.
Z roztargnieniem słuchała córka tych macierzyńskich nauk jeszcze, gdy w dziedzińcu dał się słyszéć ruch, — sługa wbiegł oznajmić, że pana wiozą; Zębowska wyszła sama na ganek przeciw niemu i po chwilce, wniesiono na pół, raczéj niż wprowadzono, Śniehotę bladego, zdyszanego, zmęczonego podrożą, którego natychmiast trzeba było posadzić w fotelu... aby wypoczął i przyszedł do siebie. Z progu rzucił on okiem na Domkę, stojącą naprzeciw z twarzą chmurną... ale nie powiedzieli do siebie ni słowa...
Sługom kazano wyjść zaraz i pilnować, aby we dworze było cicho; troskliwa o zięcia jéjmość, korzystając z jego bezsilności, zagarnęła pod swe panowanie dom i sługi. Śniehota nie odzywał się, ani przeczył, znający go jednak lepiéj, byli by postrzegli na jego twarzy oznaki gniewu i niecierpliwości, z którą się tylko obawiał wybuchnąć.
Domka ani się doń zbliżyła... oglądał się ku niéj napróżno, siedziała w oknie chmurna i znudzona...
Ku wieczorowi dopiéro Śniehota, który się zdawał wysiłki robić nadzwyczajne, aby odzyskać moc nad sobą i siłę — począł dawać oznaki, że mu się polepszyło.
Najpierwszém było, iż żonie kazał usiąść przy sobie — matka napróżno mrugała. Domka mu odmówiła téj łaski.
— E! tych tam czułości znowu nie potrzeba — odezwała się — niech no jegomość będzie zdrów... albo to miła rzecz koło chorego siedziéć...
Śniehota spuścił oczy tylko...
Matka starała się to naprawić.
— Domka to czyni z troskliwości o wasze zdrowie — bo istotnie potrzebujesz spokojności...
Mąż się nie odezwał... Na noc zostawiono mu cyrulika, a dwie kobiéty na przeciwko się ulokowały. Tak się rozpoczęło małżeńskie pożycie dziedzica Rozwadowa... Nazajutrz baczna na wszystko pani Zębowska, potajemnie z kartką pchnęła do Ozorowicza, bo się jéj zdawało, że około Sniehoty jest bardzo nie dobrze... Układała plany, jak ma chodzić około niego i około córki interesu. Wszystko to jednak robiło się o rzecz nadzwyczajną, niespodziewaną, niesłychaną. Drugiego dnia rano, cyrulikowi dawszy w kark, Śniehota się ubrał i wstał. Chwiał się na nogach, był jak pijany jeszcze, ale chodził i silą woli ogromną, chorobę zmógł.
Gdy o tém dano znać Zębowskiéj, poleciała do niego, chcąc go gwałtem położyć do łóżka, ale stary ani jéj odpowiedział nawet.
Żelazny człek rozpoczął gospodarstwo od tego, że wysłuchawszy raportów swoich donosicieli, kucharzowi, dwom chłopcom i jednemu woźnicy, którzy wyszczerbili zapasy na ucztę weselną zgotowane, i podchwycili coś butelek, kazał dać po dwadzieścia batów...
Klucznica na folwarku, posłyszawszy o tém, ucieszyła się — chwalić Boga, to już pan wyzdrowieje! rzekła. A lepiéj dla nas wszystkich, żeby on tu rządził, niż ta młoda pawica, co tak się roztacza tu, że na nikogo ani spójrzy, ani słowa nie powié!!
Drugim aktem pana Śniehoty było, że po obiedzie, siadłszy przy Zębowskiéj, odezwał się do niéj chłodno:
— Bardzo jestem acani dobrodziéjce wdzięczen za jéj trudy... ale żeby to jéj nie szkodziło, i żeby na tém gospodarstwo w Myzie nie cierpiało... My tu sobie z Domką już rady damy... niech jéjmość dobrodziéjka do domu zajrzy... Ludzie, aby ich z oka spuścić... to wiadomo... kradną.
Zamilkła Zębowska — wahając się chwile, czy wybuchnąć z wymówkami za niewdzięczność i taką odprawę, czy pomiarkować się i dyssymulować, aby ze starym nie zrywać. Drugi środek znać musiała za lepszy poczytać, gdyż nic zrazu nie odpowiedziała.
— Ja już i tak dziś wybierałam się do Myzy zajrzéć, — odpowiedziała po namyśle — ale... widzisz, kochany zięciu, trzeba z początku mieć wzgląd na Domkę, żeby jéj zrazu tęskno i obco tu nie było...
Śniehota głową pokiwał tylko, — kobiéty poszły z sobą poszeptać w kątku, a młoda pani która zrazu chciała uciekać, po namyśle — nic już nie miała przeciwko temu, żeby matka odjechała.