Aaron miał mu odpowiedziéć — gdy drzwi ktoś otworzył, jakby je siłą wysadzono, i słuszny mężczyzna, ze śpiewką na ustach, z podskokiem raźnym, wpadł nagle do gospody, wołając:
— Kto w Boga wierzy, wódki kieliszek, bom zmarzł do kości!
Nowy ten gość, na którego z ukosa spojrzał Aaron, bez wielkiego respektu, nieco się opamiętał dopiero, gdy nieznajomego mężczyznę, siedzącego z zasępioném czołem przy stole, zobaczył. Oblało go to, jakby zimną wodą, — ale nie chciał pokazać po sobie, że zmienia humor dla jakiegoś wstydu przed obcym.
Skłonił się nieco siedzącemu panu, który mu ukłon oddał dosyć niedbale, zatarł ręce i wesoło krzyknął do żyda:
— Aaronie, niedowiarku, wódki szabasówki, piwa, miodu, czego chcesz, ale daj mi się czém rozgrzać, bo mi zęby dzwonią... a wichrzysko z deszczem, że już chyba do domu się nie dowlokę... a to pora, choć psy gnać!!
I stanął przy ogniu. Spojrzał na nieznajomego, buńczuczną przybierając postawę. Ten się nie odzywał wcale.
— Pan z daleka?
— O! z bardzo dalekich krajów, od tureckiéj granicy — bąknął podróżny — a pan?
— Ja? Jeremiasz Piętka, do usług — (skłonił się) — dziedzic Pobereża, które dawniéj do Śniehoty należało... były chorąży kawaleryi... dziś domator... w długach po uszy, pięcioro dzieci, żona sekutnica, gradobicie co roku... najnieszczęliwszy człowiek, gdyby dobra myśl nie trzymała na nogach, dawnoby mnie na mogiłki zanieśli... ale ja, choć biéda to hoc!.. Widzi pan — mówił śmiejąc się — nie taję się z niczém, choć przed nieznajomym; u mnie co w sercu, to na języku, a co w kieszeni, zaraz idzie do gardła... Znają mnie tu, żem dobry człowiek... Mieliśmy dziś z dawnymi kolegami maleńką pijatyczkę... może mi po niéj trochę szumi w głowie, ale to nic. Żydzie, daj wódki... po winie wódka rozprasza humory... probatum est!
Zaczął się śmiać, i wnet podśpiewywać:
Tańcowała ryba z rakiem,
Lecz z humorem ladajakim
Rak w tył ciągnie, naprzód rybka
Więc galarda nie szła szybka,
Nim do końca doszli sali
Muzykanci się pospali...[1]
I tubalnym głosem powtarzał, śmiejąc się:
— Muzykanci się pospali!
Wesołemu panu Jeremiaszowi Piętce, ojcu pięciorga dzieci, mężowi ogadanéj za sekutnicę kobiéty i dziedzicowi Pobereża — przypatrywali się wszyscy, a on dla rozgrzania się znać z nogi na nogę podskakiwał, nic na obcego świadka nie zważając.
— A pan, od tureckiéj granicy? — podchwycił po śpiewie — to bardzo piękna rzecz, tak długą odbyć podróż i napatrzyć się różnéj turecczyźnie, choć, świętych tureckich, widzi pan, i u nas dosyć... Po to niéma co jeździć tak daleko...
Rozśmiał się znowu. Aaron niósł mu na talerzu kieliszek i flaszkę trzymał w ręku.
— Wié pan co, panie od tureckich granic; samemu pić wódkę jakoś markotno... gdybyś mi pozwolił w ręce asana dobrodzieja?...
Podróżny nic nie mówiąc, ruszył się z miejsca, a gdy wstał i o pół głowy okazał się słuszniejszym od Piętki, a w ramionach szerszym dwakroć od niego — respektem go natchnął wielkim... Milczące jego wstanie, posępna twarz, zmięszała wesołego szlachetkę.
Podróżny w szerokie dłonie raz i drugi klasnął — wnet z sąsiedniéj stajni wpadł jeden z dwóch jego towarzyszów.
— Héj! mości Szabiński — rzekł — puzdro z wódką mi podaj, słyszysz!..
I ręką Aaronowi wskazał, aby odszedł z szabasówką.
— Pozwolisz mi asindziéj — rzekł z dumą pewną — abym ja go na moję wódkę zaprosił. Turcy nie piją nic, oprócz kawy i wody, a szerbetu, ale ja mam węgierską śliwowicę, któréj gęby warto dać.
Skłonił się Piętka.
— Nie jestem od tego, aby z nową wódką zabrać znajomość. Jednakże — dodał — gdybyś mi waćpan dobrodziéj raczył wprzód objawić z kim mam honor...
Nieznajomy oczyma błysnął i zawahał się chwilę, a potém wycedził przez zęby:
— Paweł Szczuka...
— Szczuka? czekaj-że acan dobrodziéj — zamruczał Piętka — Szczuka... lucium a cauda! Szczukowie tu w naszych stronach bywali, matka pana Śniehoty była de domo Szczukówna, podkomorzanka Łucka...
— Ja z innych jestem Szczuków — odparł, marszcząc się, krótko podróżny.
- ↑ Ze starego rękopismu.